Jest wiele filmów, które powinnam zobaczyć, ale tego nie robię. Jest też wiele filmów, których oglądać nie muszę, które nigdy nie wejdą do kanonu i pół roku po premierze zostaną zapomniane, ale ja i tak pójdę na nie do kina. Nowe „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy” nie zaliczają się do żadnej z wyżej wymienionych kategorii. Na pewno nie zostaną zapomniane – cała saga jest przecież kultowa – a czy powinno się je zobaczyć?... Na pewno warto.
„This is the first of a series. There is a story to be told. And it will be.” – zapowiedział J.J. Abrams i sądzę, że nie ma powodów, żeby mu nie wierzyć. Po odsunięciu od filmów Lucasa, J.J. Abrams naprawia to, co w prequelach Lucas zepsuł. I tak oto nowy reżyser znajduje złoty środek, za pomocą którego przyciąga do kina nowych widzów, a do starych fanów, znających uniwersum Gwiezdnych Wojen, puszcza oko.
„Przebudzenie Mocy” to przemyślana historia, a fakt, że mocno przypomina starą trylogię okazuje się doskonałym zabiegiem. Dzięki temu dostajemy historię owianą nutą tajemnicy i grozy, która jest bardzo dobrym fundamentem pod kolejne epizody. Twórcy postanowili jednak pozbyć się szerszego naświetlania ram konfliktu i tego co dzieje się w polityce. Jesteśmy więc w miejscu, w którym rozpoczynał się „Powrót Jedi”, tylko że trzydzieści lat później. Szczerze muszę przyznać, że pod tym względem autorzy scenariusza nie postarali się i „Przebudzenie Mocy” nie ma zbyt wymagającej fabuły.
Na całe szczęście VII epizod ma to, co powinien mieć każdy dobry film – ciekawych głównych bohaterów. Daisy Ridley w rolę Rey, wcieliła się idealnie. Okazuje emocje, nie marudzi, jest energiczna i rwie się do działania, a przy tym nie może narzekać na brak urody. John Boyega, filmowy Finn, wprowadza odrobinę humoru i zamieszania. Jednak po zobaczeniu pierwszego zwiastuna, wszyscy fani i tak czekali, aż na ekranie pojawi się Han Solo, Chewie, Księżniczka Leia i Luke Skywalker. I kiedy wreszcie się pojawiają, akcja nabiera tempa. Harrison Ford, zdaje się doskonale bawić w roli Hana Solo, a swój wiek wykorzystuje jako aktorski atut, który tylko dodaje wiarygodności jego postaci. Nie można oczywiście pominąć głównego antagonisty – Kylo Rena. Absolutnie nie jest on marną kopią Dartha Vadera. To jego zagorzały psychofan, co chyba okazuje się jeszcze gorsze. I absolutnie nie ma w tym zdaniu grama szyderstwa. Adam Driver w roli Kylo Rena sprawdził się znakomicie. Nie kontynuował tradycji drewnianej szkoły aktorskiej Hydena Christensena, a jego postać ma doskonałe podstawy do rozwoju w kolejnych epizodach.
Całości tego efektownego obrazu dopełnia muzyka, skomponowana przez Johna Williamsa. Poza starymi, najbardziej znanymi muzycznymi gwiezdnowojennymi motywami, na ścieżce dźwiękowej pojawiają się nowe utwory, które udanie budują napięcie i scalają wszystko w ładną całość.
„Przebudzenie Mocy” to przemyślana historia, a fakt, że mocno przypomina starą trylogię okazuje się doskonałym zabiegiem. Dzięki temu dostajemy historię owianą nutą tajemnicy i grozy, która jest bardzo dobrym fundamentem pod kolejne epizody. Twórcy postanowili jednak pozbyć się szerszego naświetlania ram konfliktu i tego co dzieje się w polityce. Jesteśmy więc w miejscu, w którym rozpoczynał się „Powrót Jedi”, tylko że trzydzieści lat później. Szczerze muszę przyznać, że pod tym względem autorzy scenariusza nie postarali się i „Przebudzenie Mocy” nie ma zbyt wymagającej fabuły.
Na całe szczęście VII epizod ma to, co powinien mieć każdy dobry film – ciekawych głównych bohaterów. Daisy Ridley w rolę Rey, wcieliła się idealnie. Okazuje emocje, nie marudzi, jest energiczna i rwie się do działania, a przy tym nie może narzekać na brak urody. John Boyega, filmowy Finn, wprowadza odrobinę humoru i zamieszania. Jednak po zobaczeniu pierwszego zwiastuna, wszyscy fani i tak czekali, aż na ekranie pojawi się Han Solo, Chewie, Księżniczka Leia i Luke Skywalker. I kiedy wreszcie się pojawiają, akcja nabiera tempa. Harrison Ford, zdaje się doskonale bawić w roli Hana Solo, a swój wiek wykorzystuje jako aktorski atut, który tylko dodaje wiarygodności jego postaci. Nie można oczywiście pominąć głównego antagonisty – Kylo Rena. Absolutnie nie jest on marną kopią Dartha Vadera. To jego zagorzały psychofan, co chyba okazuje się jeszcze gorsze. I absolutnie nie ma w tym zdaniu grama szyderstwa. Adam Driver w roli Kylo Rena sprawdził się znakomicie. Nie kontynuował tradycji drewnianej szkoły aktorskiej Hydena Christensena, a jego postać ma doskonałe podstawy do rozwoju w kolejnych epizodach.
Całości tego efektownego obrazu dopełnia muzyka, skomponowana przez Johna Williamsa. Poza starymi, najbardziej znanymi muzycznymi gwiezdnowojennymi motywami, na ścieżce dźwiękowej pojawiają się nowe utwory, które udanie budują napięcie i scalają wszystko w ładną całość.
Obraz Abramsa – zarówno w warstwie scenariuszowej jak i wizualnej – jest hołdem złożonym starej trylogii. Film z powodzeniem odświeża całą markę stworzoną przez Lucasa i budzi nostalgię przywołując wspomnienia. Starszym widzom może zakręcić się łza w oku, a nowych wbije w fotel, jak każdy dobry film. I chociaż VII epizod posiada wszelkie cechy kinowej superprodukcji, okazuje się zaskakująco kameralnym i dojrzałym dziełem. O tym, czy „Przebudzenie Mocy” pokonało najlepsze dotychczas „Imperium Kontratakuje”, zadecydują jednak widzowie. W każdym razie, na pewno warto było czekać by teraz móc to sprawdzić. Nawet jeśli nie jest się fanem Gwiezdnej Sagi.
SPOILEROWA!! CIEKAWOSTKA
Po ponad trzydziestu latach, Lawrence Kasdan – współscenarzysta „Imperium Kontratakuje” i „Powrotu Jedi” – powrócił do wymyślania gwiezdnowojennych fabuł. Wiele lat temu proponował on Lucasowi znacznie mroczniejsze zakończenie „Powrotu Jedi”, w którym to Han Solo ginie, a Luke Skywalker nie potrafi udźwignąć brzemienia bycia rycerzem Jedi, dlatego sam skazuje się na wygnanie i życie pustelnika. Wtedy Lucas nie zgodził się na takie zakończenie, jednak jak widać, co się odwlecze…
Autorką recenzji jest Agnieszka Błędowska.
SPOILEROWA!! CIEKAWOSTKA
Po ponad trzydziestu latach, Lawrence Kasdan – współscenarzysta „Imperium Kontratakuje” i „Powrotu Jedi” – powrócił do wymyślania gwiezdnowojennych fabuł. Wiele lat temu proponował on Lucasowi znacznie mroczniejsze zakończenie „Powrotu Jedi”, w którym to Han Solo ginie, a Luke Skywalker nie potrafi udźwignąć brzemienia bycia rycerzem Jedi, dlatego sam skazuje się na wygnanie i życie pustelnika. Wtedy Lucas nie zgodził się na takie zakończenie, jednak jak widać, co się odwlecze…
Autorką recenzji jest Agnieszka Błędowska.