Avicii? Major Lazer? Dimitri Vegas? Nie, dzięki, jeśli imprezowe bangery to tylko te sprzed kilku, kilkunastu lat. Weźmy taką Kylie Minogue. Australijka stworzyła w pierwszej dekadzie XXI wieku kilka naprawdę świetnych tanecznych kawałków: od wczesnego „Can't Get You Outta My Head”, czy „In Your Eyes”, przez romansujące z alternatywną muzyką „Speakerphone”, po kiczowato popowe „All The Lovers”. Może przez urodę Kylie nie jestem obiektywny, ale wszystkie te piosenki słucham z przyjemnością i myślę, że nie jestem sam. Stąd bierze się zresztą monstrualna ilość coverów nagrań tej artystki. I gdy z większości coverowych „potyczek” to Minogue wychodzi obronną ręką, tak w przypadku „Love At First Sight” to francuski DJ i producent TEEMID i jego wersja utworu bije na głowę oryginał. Z przyjemnie pulsującej, funkowej kompozycji wchodzimy w świat zimnego, bezwzględnego deep house'u. Jakimś niesamowitym sposobem piosenka zaczyna wzruszać i wprawiać w melancholię, a dropy między zwrotkami sprawiają, że chce się rzucić wszystko i skoczyć na jakąś smutną, hipsterską imprezę. Jeden z moich ulubionych elektronicznych narkotyków.
| |
Skoro już przy party bangerach jesteśmy – we współczesnej muzyce elektronicznej też możemy znaleźć kilka świetnych numerów, które niekoniecznie doprowadzą nas do zawału swoimi dropami, czy rozwalą nasze uszy na miliony kawałków bezlitosnym basem. 4 lata temu (Boże, już?!) Disclosure wydało swój pierwszy album, a na nim „Latch” – świetny, mimo wszystko alternatywnie brzmiący kawałek, który porywał do tańca i słuchaczy Eski, i tych lubiących BBC 1. Nie umniejszam talentu użyczającemu wokalu Samowi Smithowi (który zresztą swoją karierę zbudował na barkach Disclosure), ale poniżej znajdziecie wersję, która jest zaśpiewana jeszcze lepiej. Nienawidzę ludzi z taką świadomością muzyczną i genialnym wokalem, jakie posiada Jackie D Williams, oczywiście dlatego, że im potwornie zazdroszczę. Wyciśnięcie z „Latch” wszystkiego – bez syntezatorów, basu i elektronicznych fajerwerków. Tylko gitara i głos. Piękno.
| |
Uczepiłem się w tym wydaniu #JeszczeRaz imprezowych klimatów zupełnie niechcący. Taniec to ostatnia rzecz, o której marzę w każdej chwili swojego życia, ale przyznaję, że mój romans z EDMem (w niemal każdym gatunkowym wydaniu) trwa już kilka lat. Teraz łapię się na tym, że tęsknię za starymi czasami, kiedy dostrzegałem w takich „spokojnych” kawałkach, jak „Paper Planes” bangerowy potencjał. Downtempowe, folkowe klimaty połączone ze świetnym rapem M.I.I. oraz bang-bang pistoletu idealnie wpisywały się w 2007 rok, kiedy to alternatywna scena zaczęła coraz mocniej wpływać na pop. Panowie z DFA Records chyba także ów potencjał widzieli, bo zabawili się z numerem na tyle dobrze, że ich wersja wylądowała na ścieżce dźwiękowej do „Slumdoga”. Funkowy bas, trąbka i rytmiczne eksperymenty w refrenie, a także autorska, fortepianowa wstawka na koniec utworu sprawiają, że remix buja do dziś. „Paper Planes” jest jednak na tyle zręcznie skonstruowaną kompozycją, że może brzmieć, jak połączenie utworów Björk (zwróć uwagę na kalimbę), Imogean Heap (wczuj się w ten niecodzienny klimat), Snoop Doga (kojarzysz chyba „Drop It Like It's Hot”?) i XXYYXX (te basy...). A to wszystko wykonane przez „one-woman-band”, który nazywa się PHIA. Cudo.
| |
No ale nie oszukujmy się – pop rządzi się swoimi prawami. Muzyka musi być nośna, teksty proste, a wstawki muzyczne powinny zachęcać do podniesienia tyłka z klubowej loży. Wstydzę się, że moje pokolenie doprowadziło do tego, że jeszcze kilka lat temu królową takich piosenek była wyglądająca na wiecznie niedomytą Ke$ha. W karnawale 2013 roku wszyscy planowali szybko umrzeć, pokazywali swoją dziką stronę i czerwienili się z powodu „tej magii w spodniach” (ja tylko cytuję), gdyż ke$howe „Die Young” królowało na parkietach. Nie odmawiam kawałkowi przebojowości, ale jeśli mam go słuchać – to albo w parodii od gości z Key of Awesome (polecam), albo w wersji Postmodern Jukebox (nie wierzę, że jeszcze nie pojawili się w tym cyklu!). Myślę, że wielu z Was kojarzy Scotta Bradlee'go i jego postmodernistyczną szafę grającą z YouTube'a z mistrzowskich przeróbek znanych współczesnych hitów. Jeśli nie – naprawdę ekscytująca podróż przez gatunki i dekady przed Wami. Warto się zapoznać, a potem kupić bilet na jeden z koncertów, który w maju odbędzie się w Polsce (Kraków, Warszawa, Gdańsk). „Die Young” staje się w ich coverze bluegrassowym potworem, który sprawia, że chce się wejść do wehikułu czasu i przenieść w czasy, kiedy można było zamówić szklankę whiskey, a potem wybić zęby jakiemuś zbirowi w saloonie. I te skrzypce!
| |
To wydanie #JeszczeRaz przygotował Kuba Jeziorek.